Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbój nam ucieknie! Dalej, mężowie, bohaterowie, w pogoń za nim!
— Gońcie! — odparłem na to spokojnie. — Ale mnie pozwólcie położyć się i wypocząć. Ani kropli snu nie miałem dzisiaj na oczach.
— Panie, czy nie żartujesz przypadkiem?
— Nie żartuję wcale.
— Chcesz jak o mój gość spać, kiedy ja krzyczę za mojem dzieckiem, klaczą i wielbłądem? Czy nie wiesz, że spotkałaby cię za to pogarda wszystkich Bedawi?
— Nie boję się o to, gdyż prześpię się wprawdzie, lecz potem sprowadzę ci córkę i zwierzęta. Ty natomiast przewrócisz świat, lecz nie odzyskasz straconych.
— To powiedz mi, co mam począć! Będę ci we wszystkiem posłuszny.
— Większa część twych wojowników jest nie tutaj, lecz w obozie. Zobaczmy, czy nie brak człowieka, zwierzęcia lub jakiej rzeczy! Potem niechaj się zejdą wszyscy mężowie, by wysłuchać dalszego planu działania. Tymczasem zbierze się dżemma, narada starszych. Weźmie w niej udział jeszcze czterech ludzi, a mianowicie bej mameluków, emir z Inglistanu, ja i Achmed es Sallah.
— Achmed es Sallah? Na co jego?
— Ali en Nurabi, powiadam ci, że tylko wtenczas odzyskasz córkę i zwierzęta, jeśli wyświadczysz Achmedowi ten sam zaszczyt, jaki spotyka innych wojowników. Czyń, co chcesz!
— Niech się stanie, jak rzekłeś. Chodźcie wszyscy!
Popędził przodem, a jego ludzie za nim. Po drodze przyłączył się do mnie wierny sługa. Słyszał każde moje słowo i domyślił się, że zamierzałem coś, co jemu miało wyjść na korzyść.
— Achmedzie, czy mój koń pewny? — zapytałem. — Słyszałem głos twój, że oddałeś go jednemu z ludzi.
— Tak jest, sidi. Możesz być spokojny. Patrz, tam między namiotami stoi twój ogier!
— Dziękuję ci! Opowiedz mi prędko, co się stało!