Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niema zbawienia, ponieważ wszyscy zwolennicy tego bałwochwalstwa muszą powędrować do piekła. Gdybym ja był owym zabitym, byłbym wezwał imienia proroka i pantera byłaby uciekła ze strachu. Modlitwy zaś chrześcijanina nawet kot się nie boi. Jak bezsilny jest wasz Jezus razem z waszymi krzyżami, to się zaraz przekonasz. Zobaczymy, czy mnie ukarze, jeśli mu się nie spodoba to, co teraz zrobię.
Wyrzucił jeszcze kilka bluźnierstw, których wprost niepodobna przelać na papier, a równocześnie dał się słyszeć trzask i łomot, z czego wywnioskowałem, że chyba chce krzyż przewrócić. Natychmiast zerwałem się, by mu w tem przeszkodzić, lecz Turnerstick, który tych słów nie zrozumiał, zatrzymał mnie, żebym mu po cichu wytłómaczył ich znaczenie. Objaśniłem mu wszystko jak najprędzej i podniosłem się, ale już za późno. Część krzyża, wkopana w ziemię, była przegniła i złamała się wskutek silnego uderzenia, a gruby i z pięć łokci długi krucyfiks poleciał na naszą stronę i upadł kapitanowi na głowę. Turnerstick krzyknął z bolu i ze złości, zerwał się i poszedł prędko za mną poza róg gaiku na drugą stronę, gdzie stali owi dwaj ludzie.
W jednym z nich poznałem Ormianina po jastrzębim nosie i innych rysach twarzy. Ubrany był w baranią czapkę, krótką bluzę, szerokie spodnie i buty z cholewami, a za pasem miał nóż. Drugi był widocznie Beduinem. Wiek jego oceniłem na piędziesiąt lat. Długa, grubokoścista jego postać otulona była w biały burnus. Na głowie miał czerwony fez, owinięty chustą turbanową tej samej barwy. Chuda twarz świadczyła, że to twardo i ślepo wierzący mahometanin. Na nasz widok nie okazał bynajmniej strachu, lecz spojrzał na nas prawie szyderczo ciemnemi oczyma.
— A wam co! — zawołał rozgniewany kapitan amerykańską angielszczyzną. — Jak śmieliście ten krzyż na mnie przewrócić?
— Czego ten człowiek chce? — spytał muzułma-