Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

-rotmistrz. — Nigdy stąd nie uciekniesz. Dlatego uwolnię cię z więzów.
Zdejmując Emmie więzy, Verdoja rześkiem spojrzeniem obrzucił od stóp do głów postać swojej branki.
— Ależ, sennor, cóż takiego uczyniłam, żeście mnie porwali i tutaj umieścili? — zapytała nieszczęśliwa dziewczyna, pełna lęku i trwogi.
— Zrabowałaś moje serce — odparł Verdoja. — Będziesz mi zato powolna.
Wyciągnął rękę, by ją objąć. Odsunęła się z przerażeniem.
— Nigdy, łotrze! — zawołała, chowając się w najdalszy kąt.
— No, no, zaraz cię przekonam, że się mylisz.
Znowu przysunął się do niej. Wtedy chwyciła go za pas, wyciągnęła z za niego sztylet i, grożąc nim, rzekła ostro:
— Precz, Inaczej będę się bronić.
Przerażony, cofnął się o parę kroków; po chwili obleciał go śmiech urywany, szyderczy.
— Sztylet w tej ręce jest mniej groźny od szpilki. No, daj go tutaj.
Chciał jej odebrać sztylet, a ponieważ miał tylko jedną rękę, postawił na ziemi latarkę. Wtedy Emma zamierzyła się na niego ze słowami:
— Jestem słabą dziewczyną, ale pan ma tylko jedną rękę. Nie waż się mnie dotykać.
Verdoja się zawahał. Wtedy z za drzwi odezwał się przewodnik, który słyszał całą rozmowę:
— Czy mam pomóc, sennor?
— Tak — odparł Verdoja. — Odbierz jej sztylet.

7