Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Trzej Meksykanie porozumieli się szeptem; pierwszy chwycił za karabin, oparł o brzeg skały, wychylił nieco głowę i zaczął celować w kierunku kapelusza, Nie zdążył jeszcze pociągnąć za cyngiel, gdy rozległ się strzał — i nasz Meksykanin padł na ziemię z przestrzeloną głową.
— Czy brat mój wie teraz, że to był podstęp? — zapytał Niedźwiedzie Serce.
— Władca skał jest naprawdę wielkim strzelcem — odparł zapytany.
— Mógłby zabić i tamtych dwóch; ale to trwa długo. Czy ukażemy się teraz?
— Tak — skinął głową Miksteka.
Pozostali Meksykanie tak byli przejęci losem zabitego, ze nie widzieli wcale, co się za nimi dzieje. Obydwaj wodzowie wstali i dali znak tym, którzy się znajdowali naprzeciw, poczem ukryli się znowu.
— Do djabła, cóżto znaczy? — rzekł Piorunowy Grot.
— Ależ to Bawole Czoło — odparł Sternau. — A ten Indjanin obok niego? Czy to nie Niedźwiedzie Serce? Co za spotkanie! A więc wrogowie wzięci są w dwa ognie. Kto mógł przypuścić, iż obydwa] wodzowie są wpobliżu. Co za niesłychanie szczęśliwy zbieg okoliczności.
— Pozabijają tych Meksykan; możemy się spokojnie przyglądać — rzekł Franciszek.
— Nie zależy mi na tem — odparł Sternau. — Przeciwnie, uważam, że lepiej będzie schwytać Meksykan żywcem, byśmy ich mogli wybadać. Nie mam wrażenia, aby łotry rozumieli język Apaczów. Jeżeli się więc odezwę do wodzów, nie będą mieli pojęcia, do kogo się

74