Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach tak, widzę!
— A nad nią charakterystyczne ślady wśród kamieni?
— Tak.
— Otóż mamy dowód, że niedawno był tam ktoś na górze. Gdy nas zauważył, wrócił nieco za szybko do doliny, zsunął się raczej po kamieniach, niż zbiegł po nich, i stąd ślady. Tam, naprzeciw, stoją ludzie, którzy na nas czatują.
— Djabli ich nadali — zaklął Francisco.
— Nie obawiaj się — pocieszył go z uśmiechem Sternau. — Jest najwyżej dwóch, trzech ludzi.
— Dlaczego tak mało? — spytał Piorunowy Grot.
— Czy sądzicie, — odparł Sternau — że Verdoja zasadził się tu na nas z całą swoją szajką? Nie! Musi przecież myśleć przedewszystkiem o bezpiecznym kącie dla jeńców. Jest ich czworo, straż składa się z jedenastu, mógł więc odesłać jedynie trzech. Ponieważ nie wiedział, że otrzymam pomoc, a był przekonany, że sam tu przybędę, przypuszczał, iż jeden człowiek wystarczy, by mi posłać kulkę. Zasadzka tam naprzeciw leży oczywiście na odległość strzału od obozu. Trzeba wszystko zbadać dokładnie. Może uda nam się ją odkryć.
Bystrym wzrokiem obrzucił każdy krzak i kamień, który mógł zaczajonym w zasadzce służyć za osłonę.
— Ach, już mam! — rzekł nagle.
— Gdzie? — zapytał Francisco.
— Przed chwilą ujrzałem za tą wysoką czworokątna skałą czyjeś kolano. Może poślemy tym ludziom jaką kulkę?
— Nie trafi — rzekł vaquero.

72