Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Piorunowy Grot skierował wzrok w tą samą stronę, co Sternau, i zeskoczył momentalnie z konia.
— Racja! — rzekł. — Nie damy się ujrzeć; musimy poszukać zasłony.
— Tu, na prawo, przy ścianie, przy skalistym kamieniu — odpad Sternau. — Koni nam nie pozabijają. Podzielimy się i będziemy udawać, że szukamy drzewa na ognisko; potem skoczymy za skałę.
Pościli konie wolno i zaczęli zbierać drobne gałęzie. —
— Patrzcie, — rzekł pierwszy z Meksykan — pozostaną tutaj. Możemy ich więc najspokojniej powybijać.
— Co to znaczy? — rzekł drugi. — Ukrywają się za skałami! Widocznie trafili na nasze ślady.
— Ależ, skądże znowu? Nie mogli ich wcale widzieć, przecież nie zajrzeli nawet do bocznej dolinki. Musi w tem tkwić inna przyczyna.
— Nie przypuszczam. W każdym razie teraz jesteśmy przez nich otoczeni tak samo, jak oni przez nas.
Tak było istotnie. Sternau nie zauważył nic, prócz złamanej przy wejściu do doliny gałęzi jakiegoś krzewu. Jeden z Meksykan, który przedtem był na górze i obserwował stamtąd dolinę, zatrzymał się na tej gałęzi i ułamał ją; kora pękła, została więc jasna smuga, która nie uszła bystremu, przenikliwemu wzrokowi. Piorunowy Grot zauważył ją również, Leżeli teraz wszyscy trzej bezpiecznie za skałą.
— Cóż to się stało? — zapytał Francisco, który nie mógł zrozumieć tej zabawy w chowanego.
— Czy widzisz ułamaną gałęź tu na krzaku? — rzekł Piorunowy Grot.

71