Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dlaczegóż jest ich tylko trzech, jeżeli znaleźliśmy ślady piętnastu?
— Reszta pojechała dalej; wystarczy przecież trzech tchórzów na to, by trzech dzielnych ludzi wymordować z zasadzki.
— Czy ostrzeżemy tych, którym grozi niebezpieczeństwo?
— Nietylko ostrzeżemy ich, lecz udzielimy pomocy, jeżeli jej są warci. Musimy wykorzystać krotki czas, jaki nam pozostaje, i zajść ztyłu napastników. Naprzód!
Niedźwiedzie Serce zesunął się ze skały; za nim podążył Bawole Czoło Gdy ich już dojrzeć nie można było z góry, pobiegli wzdłuż zbocza, aż dotarli do zarośli, które rosły nad wzgórzem i kończyły się naprzeciw przy podstawie przełęczy. Pod ochroną tych zarośli zeszli nadół; od Meksykan dzieliła ich odległość tak znaczna, że ci widzieć ich już nie mogli; skoczyli teraz prostopadle przez dolinę i znaleźli się po tej samej stronie, na której w ukryciu leżeli czatujący. Chodziło teraz o to, aby się do nich zbliżyć niepostrzeżenie. Na szczęście, zasłaniały ich zarośla i porozrzucane tu i owdzie skaliste głazy. Pod tą osłoną mogli iść naprzód i ukryć się za kamieniem, odległym o pięćdziesiąt kroków od skały, za którą czyhali trzej Meksykanie. Żaden szczegół ich postaci, żaden odruch nie zdołałby ujść oczom wodzów, którzy ponadto mieli widok otwarty na całą dolinę. Przykucnęli za kamieniem, trzymając wpogotowiu strzelby. Doleciał ich tętent koni. Po chwili wejścia do doliny zjawiło się trzech jeźdźców. Byli jeszcze daleko; kula nie mogła ich trafić.

68