Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  402  —

do Denver. Czy słyszysz mnie? Wawa Derrik zabrał was do Denver!
Nazwa ta wywołała w niej wspomnienia, lecz nieprzyjemne. Potrząsnęła smutnie głową, położyła na na niej rękę i rzekła:
— Denver... Denver... tam był mój myrtle-wreath... w Denver.
— Przypomnij sobie, przypomnij! Przypatrz się mnie!
Objęła rękami jej głowę, obróciła ją tak, żeby obłąkana mogła ją widzieć, i dodała:
— Przypatrz mi się i powiedz, kto jestem?
— Kto jestem...? Jestem Tokbela, jestem Tibo wete Ellen!
— A kto ty jesteś...?
— Kto ty jesteś, ty, ty, ty?
Spojrzała na siostrę wzrokiem, w którym była przytomność i wola, a potem odpowiedziała:
— Ty jesteś... mężczyzna... jesteś mężczyzna.
— Boże mój, ona mnie nie poznaje! — skarżyła się Tehua.
— Wymagacie od niej zbyt wiele — rzekłem. — Trzeba zaczekać, dopóki nie nadejdzie dla niej jasna chwila. Może potem więcej sobie przypomni. Teraz byłby trud daremny.
— Biedna Tokbelo, biedna siostro!
Przytuliła głowę obłąkanej do piersi i głaskała ją po zmarszczonych, zapadłych policzkach. Ta pieszczota była dla nieszczęśliwej czemś tak rzadkiem, że zamknęła oczy, a na jej twarzy odbił się wyraz oczekiwania. Nie trwało to jednak długo. Uwaga zniknęła rychło i ustąpiła bezdusznej pustce, którą zwykle widziało się w tem obliczu.
Wtem nachylił się Apanaczka do matki i zapytał:
— Czy Tokbela była piękna za młodu?
— Bardzo piękna.
— I duch jej był zawsze przy niej?
— Tak.
— A była szczęśliwa?