Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  210  —

ogniska zrobiło się przestronniej. Teraz zabraliśmy się do przyrządzenia dwóch indyków, które trampi byli zostawili. Hammerdull nie mógł spokojnie posiedzieć i dlatego udał się de braci Holbersów, których z rozmysłem położył był obok siebie.
Good evening, stryjowie i kuzyni! — powitał ich w zabawnie poważny sposób. — Pytam was uprzejmie, czy wiecie, o czem z wami po drodze mówiłem?
Nie otrzymał odpowiedzi.
— Skoro wam to wypadło z pamięci, to ja wam przypomnę. Oświadczyłem wtedy, że my albo ulecimy wam, albo odwrócimy sprawę i weźmiemy was do niewoli. Czy nie tak, stary szopie Holbersie?
Holbers, który stał nad ogniskiem, skubiąc indyka, odpowiedział sucho:
— Potwierdzam, kochany Dicku.
— Tak to szczęście się odwraca. Teraz oni leżą pojmani i ze strachu boją się usta otworzyć. Zdaje się, że biedaki straciły zupełnie mowę.
— Ani nam się śni! — wybuchnął Izajasz. Chcemy tylko, żebyście nam dali spokój, dlatego się nie odzywamy!
— Spokój? Pshaw! Wszak spaliście aż do teraz. Przebudzenie wasze było, co prawda, trochę nagłe i osobliwe. Czegóż to szukaliście potem w powietrzu rękami? Wyglądało to, jak gdybyście chcieli chwytać gwiazdy spadające. Dziwna była wasza postawa!
— Wasza także nie była lepsza, kiedyśmy was wczoraj pojmali, bo wy nie mogliście nawet rąk podnieść!
— Tego nigdy nie czynię, ponieważ nie łowię gwiazd. Przypominacie sobie, jak śmialiście się, kiedy wam powiedziałem, że jedziemy tylko dla przyjemności i nie będziemy dłużej niż dzień waszymi jeńcami! Czy i teraz przejęci jesteście tak wesołemi uczuciami?
— Proszę was jeszcze raz, zostawcie nas w spokoju!
— Tylko się nie zapalaj, zacny Izajaszu! Popatrz, jak cichy i na wszystko przygotowany jest twój