Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  211  —

kochany Joel! Jeśli się nie mylę, myśli teraz o spadku po Picie Holbersie.
Na to przestał Joel milczeć i rzekł:
— Niech on sobie zatrzyma ten spadek! My go nie potrzebujemy, gdyż wzbogacimy się i bez jego pomocy. Znajdziemy...
Gdy Joel tu utknął, powiedział za niego dalej Hammerdull, śmiejąc się wesoło:
— ... pewnie bonancę nad Squirrel-Creekiem?
— Zgadliście istotnie! — krzyknął tramp rozzłoszczony. — Nic nas nie wstrzyma od wykonania tego zamiaru. Zrozumiano?
— Może my was nieco wstrzymamy!
— Ciekaw jestem, w jaki sposób!
— Wystrzelamy was poprostu.
— W takim razie stalibyście się mordercami!
— To nic! Przecież wy także zagroziliście nam, że nas zdmuchniecie. Ja oczywiście wyraziłem wtedy zdanie, że my się sami nanowo zapalimy. Czy ty tak samo sądzisz, stary szopie, Holbersie?
— Ja sądzę, żeś powinien dziób zamknąć! — upomniał go przyjaciel, który zajęty był przy ognisku. — Te draby nie zasługują na to, żebyś z nimi rozmawiał. Choć lepiej tu i skub ze mną!
— Czy będę skubał czy nie, to wszystko jedno. Ponieważ jednak nie lubię indyka nieskubanego, przeto idę.
Usiadł z Pittem przy ognisku, żeby mu pomagać w pracy.
Kolma Puszi poszedł tymczasem do swego konia, którego trzymał gdzieś ukrytego i przyniósł ubitą przez siebie zwierzynę. Przystąpiwszy potem do Coxa, rzekł:
— Blada twarz mówiła dziś o psie śmierdzącym i o plugastwie. Kolma Puszi zaś oświadczył, że pies będzie ścigał plugastwo, dopóki go nie pochwyci. Teraz leży ono przed nim, jak on przepowiedział.
I Cox mruknął coś pod nosem, a Indyanin mówił dalej:
— Blada twarz nazwała czerwonych ludzi nędzną