Utknął w połowie zdania. Dałem Hammerdullowi znak, żeby odprowadził czerwonego napowrót, bo ten mógł zdradzić obecność Apanaczki, i rzekłem do starego kowboya:
— Ten czerwony miał sprowadzić setki Osagów. Czy i teraz jeszcze sądzicie, że oni przyjdą?
— Niech was dyabeł porwie! — syknął do mnie.
— Uff! — wtrącił szybko Szako Matto. — Old Wabble zapomniał zupełnie o Nainim!
— O, nie! — odparł zagadnięty. Zwróciwszy się zaś do mnie, dodał: — Mam jeszcze jedną kartę, której wy nie potraficie przybić, chociaż uważacie się za tak mądrego!
— Co to za karta?
— Zaraz się dowiecie. Przypominacie sobie zapewne Llano, gdzie mieliście zaszczyt...
— Być przez was okradzionym — wtrąciłem.
— To także prawda, ale ja chciałem powiedzieć coś innego — rzekł starzec ze śmiechem. — Był tam młody wódz Nainich. Jak on się nazywał?
— Apanaczka — odpowiedziałem, udając, że nie domyślam się niczego.
— Yes. Apanaczka! Lubiliście go bardzo. Nieprawdaż?
— Nie przeczę.
— Słyniecie z nadzwyczaj dobrego serca, przypuszczam więc, że miłość wasza ku niemu nie zmalała.
— Przeciwnie, wzmogła się nawet!
Old Wabble mówił tonem wyższości, jak gdyby był pewny swej sprawy, a ja nie starałem się wyprowadzić go z tego błędu, zauważywszy, że Apanaczka sam już zabierał się do odegrania roli, do której ja chciałem go dopiero powołać. Hammerdull nie wrócił po odprowadzeniu Osagi, a zamiast niego ukazał się w krzakach wódz Nainich. Zapewne domyślił się, że chciałem jego osobą zrobić niespodziankę i zakradł się aż tu, nie czekając na moje wezwanie. Oczywiście dostrzegłem go tylko ja i bystry Winnetou.
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/69
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 53 —