Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  105  —

All devils! To samo E. B., które na owej skale znalazłem aż dwa razy! W nazwisku mordercy było także B., które wprawdzie jeszcze...
Nie słyszałem, co dalej powiedział, gdyż uwagę moją zaprzątnęło co innego. Oto, zwróciwszy wzrok na farmera, który siedział prosto przede mną pod oknem, zobaczyłem twarz mężczyzny, stojącego na dworze i zaglądającego do środka. Twarz ta była jasna, jak u białego i wydała mi się znajomą, chociaż nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie ją już raz widziałem. Miałem właśnie przestrzec wszystkich przed niepowołanym podsłuchiwaczem, kiedy siedzący obok mnie Szako Matto wyciągnął prędko rękę i prawie krzyknął donośnym głosem:
— Tibo taka! Za oknem stoi Tibo taka!
Wszyscy, którzy znali to nazwisko, zerwali się na równe nogi. To był istotnie guślarz Komanczów Naini! Twarz jego nie wyglądała dziś czerwono-brunatno, lecz była jasna, jak u białego, wskutek czego nie poznałem go odrazu. Obecność takiego wroga za oknem izby, jasno oświetlonej, groziła nam wielkiem niebezpieczeństwem. Przypomniałem sobie strzał Old Wabble’a w farmie Fennera i rozkazałem:
— Światło zgasić czemprędzej! Mógłby strzelić!
Nie dokończyłem był jeszcze tego ostrzeżenia, kiedy rozległ się brzęk rozbitej szyby i ukazał się w oknie wylot lufy. Ja jednym skokiem znalazłem się pod najbliższym kątem ściany, żeby się ratować, a w tej samej prawie chwili huknął strzał, dla mnie niewątpliwie przeznaczony. Na szczęście kula przeleciała nad mojem krzesłem i wbiła się w ścianę kuchenną. Lufa cofnęła się, a wtedy ja poskoczyłem do lampy i zgasiłem ją. Izbę zaległa ciemność, a wtedy ja pobiegłem do drzwi, otworzyłem je, dobyłem rewolweru z za pasa i wyjrzałem na dwór. O tym czasie ani jedna gwiazda jeszcze nie świeciła na niebie, ciemność panowała nieprzejrzana, nikogo więc nie można było zobaczyć. Nawet słyszeć nic nie mogłem, bo obecni