Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  96  —

użyczył im wielkiej piękności, wielu wojowników narażało życie swoje, ażeby zdobyć ich miłość, ale zawsze napróżno. Starsza nazywała się Tohua[1], a młodsza Tokbela[2]. Pewnego dnia zniknęły razem z bratem i nikt ich więcej nie widział.
— Nikt? — zapytał farmer.
— Nikt! — odrzekł Winnetou. — Z niemi przepadły nadzieje czerwonych wojowników, aw Ikwet Sipie utraciło chrześcijaństwo największego kaznodzieję, jakiego wydała ziemia między jednem morzem a drugiem. Był on przyjacielem, bratem i wiernym doradcą ojca mego, Inczu-czuny, który go umiłował całem sercem i wiele byłby dał za to, nawet życie byłby naraził, byle się dowiedzieć, jakie nieszczęście spotkało to rodzeństwo, że zniknęło i nie pokazało się już nigdy.
Farmer słuchał słów Winnetou z wielką uwagą, a potem spytał:
— Jeśli poprzedni wódz Apaczów byłby poniósł dla nich tak wielkie ofiary, czy obecny byłby także gotów to uczynić?
— Tak. Nie wahałbym się ani przez chwilę spełnić tego, czego nie mógł zrobić dla nich Inczu-czuna, wielbiciel „Wielkiego przyjaciela“!
— W takim razie sprowadził was dzisiaj do mnie przedziwny i szczęśliwy przypadek. Oto ja mogę wam udzielić o tych ludziach pewnych wyjaśnień.
Żeby określić moc wrażenia tych słów, wystarczy powiedzieć, że Winnetou, wzór spokoju i panowania nad sobą, nie wstał z krzesła, lecz zerwał się jak sprężyną pchnięty i chwytając oddech, zawołał: — Możesz nam udzielić wyjaśnień co do Ikwet Sipy, padra Diterica, którego uważaliśmy za przepadłego? Czy to możebne? To chyba pomyłka, złudzenie!

— To nie złudzenie, lecz rzeczywistość. Mam o nim wiadomości pewne, choć niestety nie tak radosne, jakbym sobie życzył. On już nie żyje.

  1. Słońce.
  2. Niebo.