Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  95  —

Dzielny farmer przestał mówić, a nikt nie odważył się zaprzeczyć mu choćby słowem. Pierwszy przerwał ciszę zwykle tak milczący Winnetou. Ująwszy rękę Harboura, uścisnął ją serdecznie i rzekł:
— Mój biały brat wypowiedział właśnie słowa, które kryją się w głębi mojej duszy. Mowa jego była mową prawdziwego chrześcijanina. Z jakiego źródła czerpał brat te myśli, które niestety nieliczne tylko blade twarze wyznają?
— Z serca nie białego, lecz czerwonego człowieka, który był kapłanem i krzewicielem prawdziwego chrześcijaństwa. Żaden biały nauczyciel, ani mowca, nie może iść z nim w porównanie. Poraz pierwszy spotkałem go po tamtej stronie gór Mogollon nad Rio Puerko. Byłem wtedy w niewoli u Nawajów, którzy mnie przeznaczyli byli na pal. Ów czerwony mąż ukazał się między nimi i wygłosił mowę tak potężną, że puścili mnie wolno, zanim jeszcze przebrzmiały jego ostatnie słowa. Był to wielki duch, a zarazem istny Goliat, który nie bał się nawet szarego niedźwiedzia.
— Uff! To mógł być tylko Ikwet Sipa.
— Nie. Wódz Apaczów myli się zapewne. Nawajowie nazywali go Sikis Sas.
— To zupełnie to samo. On był Mokwi, a obie te nazwy znaczą w obu językach: „wielki przyjaciel“. Biali w Nowym Meksyku i w innych krajach, gdzie mówią po hiszpańsku, nazywają go padre Diterico.
— Winnetou go znał?
— Widziałem i słyszałem go nieraz jeszcze jako mały chłopiec. Dusza jego należała do wielkiego Manitou, serce do uciśnionej ludzkości, a ramię do każdego białego i czerwonego człowieka, któremu groziło niebezpieczeństwo, lub potrzeba było pomocy. Oczy jego promieniały tylko miłością, słowom jego nikt nie mógł się oprzeć, a wszystkie jego myśli zmierzały do tego, żeby dokoła siebie rozsiewać dobro i szczęście. On sam przyjął chrześcijaństwo i swoje dwie siostry uczynił chrześcijankami. Dobry Manitou