Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  97  —

— Uff! Nie żyje?
— Tak.
— A jego siostry?
— O nich nic nie słyszałem. Nie wiem nawet, co się z nim działo od chwili jego zniknięcia do śmierci, nie wiem także, jak go zamordowano i kto był jego mordercą.
Na te słowa szarpnął się Winnetou, a wspaniałe i długie włosy jego spadły mu przez ramiona do przodu i zakryły twarz.
— Uff, uff! — zabrzmiało z poza tej zasłony. — Zamordowano go... zamordowano...! Morderca zabrał nam cenne życie Ikwet Sipy! Czy to prawda? Mów prędzej, prędzej!
— Prawda.
— Udowodnij to!
Apacz odrzucił obiema rękami włosy w tył, w oczach zamigotały mu błyskawice, a usta otworzył, jakby chciał wchłonąć odpowiedź farmera.
— Ja widziałem grób jego — rzekł Harbour.
— Kiedy? Gdzie?
— Opowiem to, a wodza Apaczów proszę, by usiadł i wysłuchał mnie spokojnie.
Winnetou opadł zwolna na krzesło, odetchnął głośno i głęboko i rzekł, przesunąwszy dłonią po czole:
— Mój biały brat ma słuszność. Wojownik, a zwłaszcza wódz, nie powinien poddawać się uczuciom. Zachowam się spokojnie, cokolwiekbym usłyszał.
Harbour popił herbaty ze stojącej przed nim filiżanki i zapytał:
— Czy wódz Apaczów był kiedy w parku San Louis?
— Już kilka razy — odparł Winnetou.
— Czy zna okolicę Foam-Cascade?
— Tak.
— A niebezpieczną ścieżkę górską na Devils-head?
— Nie znam ani tej drogi, ani Devils-head, ale znajdę napewno jedno i drugie. Howgh!