Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  334  —

— Czy to prawda, sennorze?
Meksykanin zwrócił się z tem pytaniem do byłego ajenta indyańskiego, na którego twarzy odbiło się lekkie zakłopotanie.
— Hm — odrzekł po chwili — to zależy od tego, jak kto zechce to rozumieć! Właściwie zginął, bo tak ja powiedziałem i dziś już rzeczywiście nie żyje, ale hm! Pani Thick, na jakiej podstawie twierdzicie, że Sandersa wtedy nie zakłuto?
— Bo wiem o tem i to całkiem dokładnie — odpowiedziała gospodyni.
— Od kogóż to?
— Od kogoś, kto to widział.
— Wszak i ja byłem przy tem.
— Tak, ale gentleman, od którego ja to wiem, przeżył potem jeszcze z Sandersem wiele, bardzo wiele.
— Rzeczywiście? Kogóż właściwie macie na myśli?
— Urzędnika policyjnego, Treskowa.
— Ach! Czyż on istotnie potem jeszcze miał z nim do czynienia?
— Tak. Jeśli nie wierzycie, to niech wam sam o tem powie.
— Musiałby tu być.
— On też jest tutaj.
— Gdzież to, gdzie?
— Odwróćcie się i przypatrzcie gentlemanowi, siedzącemu za wami przy ostatnim stole! Nie zauważyliście go jeszcze, bo przedtem siedział w drugiej izbie.
Ajent obejrzał się, a zobaczywszy tego pana, który mnie wydał się był tak zajmującym, zerwał się, przystąpił do niego, wyciągnął doń obie ręce i zawołał:
— Mr. Treskow, rzeczywiście, to mr. Treskow! Od tego czasu upłynął już szereg lat, ale mimo to poznaję was dobrze. Jakżeż się cieszę! Co sprowadza was tutaj?
— Bywałem tu częściej w ostatnich czasach i zajeżdżałem zawsze do pani Thick.