Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  307  —

pogardza wojownikami, uciekającymi jak pchły na widok walecznego męża.
— Zaczniesz mówić, skoro przyjdą na cię męki.
Apacz już nie odpowiedział. Objawił swoje zdanie, a jako człowiek twardy jak żelazo wytrwał przy swe m postanowieniu. Zrozumieli to wszyscy, dlatego wódz Komanczów oświadczył:
— Dzień się zaczyna. Dłużej tu nie możemy pozostać. Zróbmy sąd nad tym człowiekiem, który się wodzem nazywa!
Utworzono koło w milczeniu, a Czarny Jeleń podniósł się i w długiej mowie wyliczył zbrodnie Apacza.
— Zasłużył na śmierć! — rzekł nakoniec.
Wszyscy zgodzili się na ten wyrok.
— Czy zabierzemy go do wigwamów Komanczów? — spytał.
Naradzono się także nad tem i uchwalono zabić go tutaj, gdyż w drodze mogło się jeszcze rozmaicie zdarzyć.
— Ale jaką śmiercią ma umrzeć?
I nad tem zaczęto się naradzać, ale do uchwały nie prędko doszło, gdyż tak niezwykły jeniec musiał także wycierpieć niezwykłe męki. Wtem powstał hrabia Alfonzo, który dotychczas się nie odezwał ani słowem.
— Czy wolno mi zabrać głos w radzie moich czerwonych braci? — zapytał.
— Tak — odrzekł Czarny Jeleń.
— Czy ja mam prawo do Apacza, czy nie?
— Nie.
— Dlaczego?
— Bo przyrzekłeś go nam.
— Kto go powalił?
— Ty.
— Czy dotrzymaliście względem mnie przyrzeczenia?
— Nie mogliśmy.
— W takim razie wzajemne nasze obietnice znoszą się, a ten jeniec należy tylko do tego, kto go powalił. Naradźcie się nad tem!