Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  295  —

go do tego nadmiernego przyrzeczenia. Komancz rzekł spokojnie:
— Usiądź przy nas i powiedz nam to, o co cię zapytamy!
Usiedli w trawie, a hrabia wyciągnął udręczone członki z taką rozkoszą, jakiej nigdy w życiu nie zaznał.
— Należycie do narodu Komanczów? — zapytał.
— Tak.
— A ty jesteś wodzem?
— Jestem Tokwi-tey, Czarny Jeleń — odparł Indyanin z dumą.
— I podjęliście wyprawę wojenną?
Wódz skinął głową i zapytał:
— Czy znasz hacyendę del Erina?
— Znam.
— Jak się nazywa człowiek, który tam mieszka?
— Petro Arbellez.
— Czy ma córkę?
— Tak.
— A czy przy tej córce jest Indyanka ze szczepu Mizteków?
— Jest Karja, siostra Tekalta.
— Siostra Czoła Bawolego? — zawołał wódz zaskoczony tem niespodzianie.
— Tak.
— Uff! Tego nie wiedzieli synowie Komanczów, bo byliby córki Mizteków baczniej pilnowali. Te obie skwawy były u nas w niewoli.
— Wiem o tem.
— Wiesz o tem? — spytał Czarny Jeleń.
— Tak, bo u mnie mieszkają.
— U ciebie? Mówisz w zagadkach! Ja sądziłem, że mieszkają w hacyendzie.
— To prawda, bo hacyenda należy do mnie.
— Do ciebie? Ty więc jesteś Petro Arbellez?
— Nie. Ja jestem hrabia de Rodriganda y Sevilla. Arbellez jest tylko moim dzierżawcą.