Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  232  —

pozwolił mi z tobą mówić. Jesteś mężem walecznym, podaj mi więc rękę i bądź mi bratem!
Uścisnęli sobie dłonie, a Helmers rzekł:
— Dopóki oczy nasze będą się nawzajem widziały, niech będzie przyjaźń między mną i tobą.
Indyanin zaś dodał:
— Niech ręka moja będzie twoją ręką, a moja noga twoją nogą. Biada wrogowi twemu, bo jest także moim, biada memu nieprzyjacielowi, bo jest również twoim. Ja jestem tobą, a ty mną. Jesteśmy jedno!
Padli sobie w ramiona.
Czoło Bawole nie był Indyaninem z rodzaju północnych czerwonoskórców. Był rozmowny, przystępny, chętnie się zwierzał ze swojemi myślami drugim, a mimo to był niemniej straszliwy, niż owi milczący dzicy, którzy poczytują za hańbę udzielać na równi z kobietami głosu uczuciom serca.
— Mieszkasz w hacyendzie? — zapytał Helmers.
— Nie — odpowiedział Indyanin. — Jak można spać i mieszkać w powietrzu, uwięzionem między murami? Mieszkam tutaj.
Wskazał murawę, na której stał.
— W takim razie masz najlepsze łoże w całej hacyendzie. Ja nie mogłem w izbie wytrzymać.
— Także twój przyjaciel. Serce Niedźwiedzie, wyszedł na pastwisko.
— Czy jest tutaj?
— Tak. Mówiłem z nim już i podziękowałem mu. Zawarliśmy z sobą braterstwo, jak z tobą.
— Gdzie on?
— Siedzi tam przy wakerach, którzy opowiadają o napadzie Komanczów.
— Chodźmy do nich!
Indyanin wziął ciężką strzelbę, zarzucił ją na ramię i poprowadził Helmersa.
Daleko na łące, między półdzikimi pasącymi się końmi, siedzieli na ziemi wakerowie, opowiadając o przygodzie swojej młodej pani. Serce Niedźwiedzie