Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  217  —

a pustynią Mapimi. A Karja, to siostra tego sławnego męża? Muszę teraz wobec tego patrzeć na nią zupełnie innem okiem.
— Czy zamierza pan także spróbować, jak na nią pańska uprzejmość podziała?
Roześmiał się i odpowiedział:
— Ja? Gdzież może westman zdobyć się na tyle uprzejmości? Bałbym się wejść w szranki z hrabią de Rodriganda. Gdybym wiedział, że osoba moja może się wogóle komu podobać, to spróbowałbym szczęścia wobec zupełnie innej.
— Któż byłby tą inną?
— Tylko pani, sennoro! — odparł szczerze.
Oko jej zamigotało do niego obietnicą szczęścia, kiedy odrzekła:
— Cóż kiedy ode mnie nie dowie się pan nic o szukanym skarbie!
— O sennoro! Są skarby, cenniejsze od całych mas złota i srebra. O takich skarbach myślę i pragnę kiedyś zostać szczęśliwym gambusinem[1].
— Szukaj pan, może pan znajdzie!
Wyciągnęła doń rękę, którą on skwapliwie ujął. Teraz wydało się obojgu, jakby jakaś siła z jednego na drugie przepływała. To był znak, że się rozumieli wzajemnie.
Za nimi jechał Serce Niedźwiedzie obok Indyanki i także prowadził z nią rozmowę. Oko jego obejmowało postać sąsiadki, siedzącej z taką pewnością na półdzikim koniu, jak gdyby zawsze siedziała tylko na indyańskiem męskiem siodle. Milczący wódz nie lubiał szafować hojnie słowami. Dlatego każde jego słowo miało podwójną wagę, jeśli już mówił. Karja nie dziwiła się, że wódz skąpił słów. Czuła jednak, że oko jego spoczywało przenikliwie na niej i zlękła się niemal, kiedy ją zapytał:

— Do którego narodu należy młoda siostra?

  1. Poszukiwaczem złota.