Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  214  —

— Powiedział, żebym go szukał w Meksyku i dał mi mapę z planem sytuacyjnym.
— Które strony przedstawia ta mapa?
— Tego nie wiem. Nakreślone są na niej pasma wzgórz, doliny i rzeki, ale niema ani jednej nazwy.
— To zaiste szczególne. Czy Szosz-in-liet, wódz Apaczów, wie także o tem?
— Nie.
— A przecież jest pańskim przyjacielem, jak mi się zdaje?
— Jest istotnie dla mnie prawdziwym przyjacielem.
— A mnie powierzy pan tę tajemnicę, choć poznaliśmy się dopiero dzisiaj?
Helmers spojrzał jej w twarz swojemi wiernemi, uczciwemi oczyma i odpowiedział:
— Są ludzie, po których poznać, że nie należy przed nimi ukrywać żadnych tajemnic.
— A mnie zalicza pan do tych osób?
— Tak.
Podała mu rękę i rzekła:
— Pan się nie myli. Dowiodę panu tego, odwdzięczając mu się szczerością. Powiem panu szczegół, tyczący się pańskiej tajemnicy. Dobrze?
— Proszę nawet o to! — odparł jakby zaskoczony niespodzianką.
— Znam człowieka, który stara się także o ten skarb.
— Ach! Któż to jest?
— Nasz młody principo, hrabia Alfonzo de Rodriganda y Sevilla.
— Czy wie o tym skarbie?
— O, my wszyscy wiemy, że dawni panowie tego kraju ukryli swoje skarby, kiedy Hiszpanie zdobyli Meksyk. Oprócz tego są miejsca, zwane bonancami, w których można znaleźć całe masy złota i srebra. Indyanie znają te miejsca, lecz wolą raczej ginąć, aniżeli wskazać je białym.