Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  206  —

— Dobrze! Na wszelki wypadek uwalniamy najpierw kobiety.
Po tem zastrzeżeniu rozeszli się.
Helmers ruszył w prawo dokoła obozu. Oczywiście nie w postawie stojącej, lecz w sposób, używany na preryi w takich razach. Człowiek kładzie się na ziemi i sunie się jak wąż zwolna, ostrożnie. Nie można przytem dać się słyszeć, ani się pokazać, a zarazem trzeba się starać, żeby konie nic nie zwietrzyły, bo trwożliwem parskaniem zdradziłyby zaraz obecność nieprzyjaciela.
Tak uczynił Helmers. Zatoczywszy najpierw wielki łuk, zwężał go zwolna, dopóki nie zauważył ciemnej postaci, kroczącej powoli tam i napowrót. Była to straż. Helmers skradał się dalej z największą ostrożnością. Na szczęście noc była ciemna, a ognisko już nie świeciło. Podszedł do strażnika na odległość pięciu kroków, potem pobiegł nagle ku niemu, chwycił go z tyłu lewą ręką za gardło, ścisnął je tak mocno, że głos nie mógł się wydostać, a prawą wbił mu długi nóż w piersi. Strażnik padł, nie wydawszy głosu, ani nie wywoławszy najmniejszego szmeru.
W ten sposób udało się Helmersowi w kwadrans potem uczynić nieszkodliwym drugiego strażnika, poczem zetknął się z Sercem Niedźwiedziem, który tak samo zabił dwu Komanczów.
— Teraz do kobiet! — szepnął Indyanin.
— Ale ostrożnie! — prosił Helmers.
Pshaw! Apacz jest odważny, a zarazem ostrożny. Naprzód! — zabrzmiała ledwie dosłyszalna odpowiedź.
Zwrócili się pocichu przez wysoką trawę ku ognisku. Kobiety rozpoznali łatwo po jasnej barwie sukien. Helmers dostał się do nich pierwszy i zbliżył usta do ucha jednej z nich. Dostrzegł przytem w ciemności, że miała oczy otwarte.
— Nie lękaj się, pani i zachowaj się cicho! — szepnął. — Dopiero gdy przyjaciółce pani także więzy rozetnę, pośpieszy pani do koni.