Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  170  —

chodziły od nogi kobiecej, albo niewyrosłej jeszcze męskiej, obutej w indyański mokassyn bez napiętków. Czyżby tu byli Indyanie? A może to biały jaki, który nosił indyańskie obuwie? Odciski obu stóp były równomierne; ta okoliczność nie zajęła teraz mojej uwagi; dopiero później miałem ją sobie przypomnieć.
Właściwie powinienbym był udać się tymi śladami. Ponieważ jednak prowadziły na północ ku rzece, a moja droga wiodła na wschód, ponieważ nadto chciałem jak najrychlej spotkać się z Saltersem, przeto dosiadłem konia i pojechałem dalej.
Po jakimś czasie wywnioskowałem z pewnych oznak, że te strony nie były tak opuszczone, jak sądziłem poprzednio. Połamane poszczególne źdźbła trawy, nadwerężone gałązki na drzewach, tu i owdzie kamyczki, starte na proch przez ludzką stopę, dowodziły, że tędy przechodził jakiś potomek pierwszej pary ludzi. To też zdumiałem się tylko, a nie przestraszyłem, kiedy później, dostawszy się znowu nad rzekę, zobaczyłem tuż nad jej brzegiem pole, zasadzone tytoniem i kukurydzą. Po drugiej stronie wznosił się nizki domek obronny, z wysokim, lecz bardzo zniszczonym, parkanem dokoła dość obszernego dziedzińca.
A zatem farma nad Nescutanga-Creek! Ktoby się był tego spodziewał! Za parkanem tarł stary, jasno kościsty, koń głową o próżny żłób, a opodal młody chłopiec zajęty był naprawą uszkodzonego płotu.
Zdawało się, że przeraził się moim widokiem. Zaczekał jednak, dopóki nie stanąłem przy nim.
Good morning! — pozdrowiłem go. — Czy mogę się dowiedzieć, jak się nazywa właściciel tego domu?
Odgarnął ręką gęste, jasne włosy, przypatrzył się na mnie badawczo niebieskiemi oczyma i odparł:
— Nazywa się Rollins, sir.
— Czy jesteś jego synem?
Powiedziałem do niego „ty“, ponieważ nie miał więcej, jak szesnaście lat, choć jego silnie rozwinięte ciało wskazywało na wiek starszy.