Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  171  —

— Pasierbem.
— Czy ojczym w domu?
— Oglądnijcie się! Oto on.
Wskazał mi wązkie i nizkie drzwi, z których wyszedł właśnie mężczyzna. Musiał się nieco schylić, aby głową o drzwi nie uderzyć. Był bardzo długi, chudy, o wązkich piersiach, a z pomiędzy rzadkiego zarostu wyzierała mu na twarzy skóra jakby wygarbowana. Oblicze jego zasępiło się na mój widok. W rękach trzymał starą strzelbę i motykę. Przystąpiwszy zwolna do mnie, przeszył mię kolącym, niechętnym wzrokiem i zapytał ochrypłym głosem:
— Czego tu chcecie?
— Najpierw zapytać was, mr. Rollins, czy nie był tu wczoraj, albo onegdaj człowiek, nazwiskiem Salters, czy nie zostawił wam jakiego polecenia.
Na to odpowiedział szybko pasierb:
— Było to wczoraj rano, sir. Ten Salters...
Nie zdołał skończyć. Ojczym pchnął go kolbą w bok, że biedny chłopak zatoczył się z jękiem na parkan.
— Czy będziesz milczał, ropucho? — krzyknął potem stary. Każdemu włóczędze służyć chyba niebędziemy! — Zwracając się zaś do mnie, dodał: — Zabierajcie się stąd, człowieku! Ja nie mieszkam tu ani dla was, ani dla waszego Saltersa!
To było proste grubijaństwo. Względem takich ludzi stosowałem zwykle zachodni sposób postępowania. Zsiadłem więc wygodnie z konia, przywiązałem go do parkanu i powiedziałem:
— Tym razem musicie zrobić wyjątek, mr. Rollins. Koń mi okulał. Zostanę dlatego u was, dopóki nie wyzdrowieje.
Cofnął się o krok, zmierzył mnie groźnym wzrokiem od stóp do głów i wrzasnął:
— Czyście zwaryowali? Mój dom nie gospoda, a kto się tu chce rozpychać, temu palę po prostu ładunek śrutu w skórę. Zounds! Oto znowu ten nędzny Indyanin! Czekajno, chłopcze, ja cię stąd wykurzę!