Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  484  —

sytuacyach, bo nie uwierzycie, jak bardzo was polubiłem. A tu, gdzie idzie o coś tak ważnego, o polowanie na drapieżcę, którego nigdy nie mogłem schwytać, daje mi towarzystwo wasze tę pewność, że mi Etters tym razem nie ujdzie! Gdy Old Shatterhand raz puści się tropem, to zwierzyna zgubiona. A więc naprawdę chcecie jechać ze mną?
— Pewnie!
— To dla mnie poprostu rozkosz, to... to... to... Nie chce mi się w to wierzyć. Ale was i tu także potrzeba.
— Trudno! Winnetou zarządzi wszystkiem.
— I chcecie się z nim dla mnie rozstać?
— Rozłąka będzie niedługa, i odszukamy go zaraz potem. A więc bierzecie mnie z sobą?
— Co za pytanie! Wszak o pozwoleniu z mojej strony niema mowy. Przeciwnie, prosiłbym was na klęczkach, żebyście mi dopomogli waszą głową i ręką.
Wtem położył mu Apanaczka rękę na ramieniu i rzekł:
— I jeszcze jeden pojedzie.
— Kto taki?
— Apanaczka, wódz Komanczów Naini. Kocham ciebie i jadę z tobą. Mówię językiem bladych twarzy, nauczyłem się odszukiwać ukryty trop ludzki i nie lękam się żadnego wroga. Czyż nie mogę ci się przydać? Wypaliłem kalumet z Winnetou, z Old Shatterhandem i z tobą i jestem twoim bratem. Szukasz śmiertelnego wroga i narażasz się na niebezpieczeństwo; czy brat nie powinien być przy tobie? Czy byłbym ci przyjacielem i bratem, gdybym pozwolił ci jechać samemu?
Nadzwyczajnie rzewne oddanie się przemawiało z jego słów, głosu i z jego rysów. Old Surehand nie odpowiedział, lecz spojrzał na mnie pytająco. Dlatego zadecydowałem:
— Nasz czerwony brat Apanaczka chce coś uczynić, czego nie pochwaliłby cały szczep jego.