Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  478  —

To wszystko nie odbyło się oczywiście tak gładko, jak opowiadam. Trzeba było zaopatrzyć trzystu Apaczów i dwustu Komanczów. Każdy miał tu do robienia jakąś uwagę, jakieś życzenie, a do nikogo nie zwracano się z tem, tylko do mnie albo do Winnetou. Nie mogliśmy złapać oddechu, a kiedy nareszcie zaspokoiliśmy wszystkich wedle sił naszych i mogliśmy pomyśleć o sobie, nadszedł już wieczór, i dopiero teraz przyszło mi na myśl, że od wczoraj nie wypiłem ani kropli wody. Starałem się o drugich, a zapomniałem o sobie. Kiedy to powiedziałem Winnetou, odrzekł z uśmiechem:
— To niech mój brat napije się prędko i mnie trochę zostawi, bo mam także pragnienie.
— Ty także? Kiedy piłeś po raz ostatni?
— Wczoraj z tobą. Naszym koniom lepiej się powodziło; napoił ich Bloody Fox.
Kiedy weszliśmy do oazy, zastaliśmy tam dwa ognie, oświetlające domek, plac przed nim i jeziorko. Na ławkach siedzieli Parker, Hawley, Fox, Old Surehand, Apanaczka, Sziba Bigh, Old Wabble, a obok niego generał. Ci dwaj nie rozłączali się widocznie. Wszyscy już jedli, a teraz zajęli się nami Bob i Sanna. Rozmawiano, a generał mówił widocznie ostatni, gdyż skoro tyko usiedliśmy, ciągnął dalej:
— Tak, to spotkane przez nas towarzystwo było wesołe. Usadowili się tam onegdaj jeszcze, ażeby wypocząć po polowaniu, a jak słyszałem, mieli jeszcze przez pewien czas pozostać na miejscu. Było ich razem piętnastu a między nimi niektórzy bardzo zajmujący. Ale najbardziej zajął mnie jeden z nich, który musiał przebyć bardzo wiele i ciągle coś opowiadał. Nie męczył się przy tem i zaledwie skończył jedną przygodę, miał już drugą na języku. Jeśli się nie mylę, nazywał się Saddler, ale jeden z jego towarzyszy powiedział mi, że właściwie nazywa się Etters, Dan Etters, i że przybierał już rozmaite nazwiska. Ale to było mi obojętne, gdyż niejeden już syn człowieczy miał powód zmieniać