Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  477  —

się za niego. Zresztą, wiedział dobrze o tem, że tam nie każdy ma przystęp.
— Aha, z powodu wązkiej ścieżki, która tam wiedzie! W takim razie nie macie powodu mnie wykluczać; ta droga nie jest już dla mnie tajemnicą. Mr. Cutter opisał mi dokładnie i drogę i oazę. Wszystkim białym, których tu widzę, wolno tam wejść, i nie znam istotnie powodu, dla którego mielibyście mnie właśnie odmówić pozwolenia.
To było słuszne i, skoro Old Wabble popełnił znowu to głupstwo, że dał mu dokładny opis oazy i wejście do niej, to było to już tak samo, jak gdyby sam tam już był, i opór mój wywołałby tylko to, czego chciałem uniknąć. Dlatego też rzekłem z niechęcią i przymusem:
— W takim razie nie mam nic przeciw temu, żebyście tam napełnili wodą swoje wory; ale ludzi waszych trzymajcie z daleka!
Od zasadzki, w którą zwabiliśmy Komanczów, do oazy był dobry dzień drogi, ale ponieważ z powodu osłabienia koni posuwaliśmy się bardzo powoli naprzód, dostaliśmy się do zielonej wyspy pustynnej dopiero w dwie godziny po południu.
Po przybyciu musieliśmy się najpierw postarać o zabezpieczenie jeńców. Musieliśmy się rozłożyć tam, gdzie znajdowali się już ludzie Sziba Bigha — Apacze zaś otoczyli ich kręgiem nieprzebitym. Potem zaopatrzono przedewszystkiem konie. Zajął się tem Enczarko, który odkomenderował pewną liczbę wojowników do prowadzenia zwierząt partyami przez wązkie wejście i pojenia ich w jeziorku. Na tem upłynęły oczywiście całe godziny.
Ponieważ Komancze zaopatrzyli się w jedzenie bardzo niedostatecznie, musieli im Apacze dopomódz swoimi zapasami. Z tego powodu nie starczyło ich na tak długo, i należało skrócić pobyt pod oazą; postanowiono zatem już nazajutrz ruszyć z powrotem do Stu Drzew.