Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  476  —

— Dobrze, już dobrze! — wtrąciłem. — Powiedzieliście mi to raz, a co raz słyszałem, to mam zwyczaj pamiętać bez powtarzania. Daruję wam chętnie „generała“, jeśli tylko mnie dacie nim spokój. A więc zbliżamy się do celu, mr. Douglasie, i będziemy chyba musieli się pożegnać.
— Pożegnać? Czemu?
— Bo drogi nasze rozłączą się prawdopodobnie.
— Bynajmniej. Zmierzam do Stu Drzew a słyszałem od mr. Cuttera, że wy także macie tam zdążać. Może nie?
— Tak.
Chciał się dostać nad Peace River do Szikasawów, a teraz wymieniał Sto Drzew, jako cel drogi. Czemuż nie miałby zmienić planu pierwotnego?
— Widzicie zatem, że mamy tę samą drogę — mówił dalej. — A gdyby i tak nie było, musiałbym udać się z wami do oazy.
— Dlaczego?
— Bo nie mam już wody.
— Wszak mieliście wczoraj pełne wory.
— Ale dziś już są próżne. Czy sądzicie, że my nie mamy także ludzkich uczuć? Rozdzieliliśmy wodę pomiędzy Komanczów.
Później zrozumiałem, że był to podstęp wojenny, ażeby się dostać do oazy. Teraz miałem mu jeszcze podziękować za humanitarność! Zauważyłem jednak przynajmniej:
— Oaza nie jest miejscem zgromadzeń dla wszystkich, a jej właściciel zwykł przyjmować u siebie tylko tych, których zaprosił.
— Jestem też zaproszony.
— Zaproszony?
— Yes.
— Przez kogo?
— Przez mr. Cuttera, który, jak przyznacie, jest gościem Bloody Foxa.
— To pytanie, czy teraz jeszcze ma prawo uważać