Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  475  —

zaś mam przy sobie ludzi, którym nie ufam, mam zwyczaj dowiadywać się o ich stosunkach i zamiarach. Przydało mi się to już nieraz. Radzę ci także tak czynić.
Zasadzie tej zawdzięczałem istotnie niejedną korzyść. Ten tak zwany generał nic mnie nie obchodził, i mogłem się nie troszczyć o to, skąd przybywa i dokąd dąży, ale jego łotrowska twarz nie pozwoliła mi być obojętnym względem niego, i dlatego to zarządziłem te pozornie bezcelowe wywiady. Jak dobrze zrobiłem, to miało się niebawem pokazać.
Zaczęło szarzeć i w kilka minut zrobiło się całkiem jasno. Jechałem z Winnetou na końcu pochodu, a przed nami Old Surehand z Apanaczką. Właśnie ukazało się słońce, a blask jego padł na tych dwu jeźdźców.
— Uff! — rzekł Winnetou półgłosem, zwracając na nich moją uwagę.
Nie pytałem, co miał na myśli, bo sam zauważyłem również uderzające podobieństwo obydwu. Taka sama postać, sposób siedzenia, i ruchy! Możnaby sądzić, że to bracia.
Wkrótce potem spotkaliśmy znów Apaczów z wodą. Był to przedostatni posterunek. Zatrzymaliśmy się tu nieco dłużej, ażeby wodę rozdzielić i dać koniom odpoczynek. Następnie ruszyliśmy dalej do ostatniego posterunku, skąd mieliśmy jeszcze godzinę drogi.
Teraz rozchodziło się o to, kogo dopuścić do trzymanej w tajemnicy oazy. Podjechałem do generała, znajdującego się znowu obok starego Wabble’a, i rzekłem:
— Zbliżamy się do celu, mr. Douglasie...
— Generale, generale! Jestem generałem, sir! — przerwał mi zdanie.
— Well! Ale co mnie to obchodzi?
— Oczywiście, że was mniej ode mnie, ale każdemu daje się zwykle tytuł, jaki mu się należy. Musicie wiedzieć, że byłem w bitwie pod Bullkum, a następnie walczyłem zwycięsko...