Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  474  —

— A ja inaczej rozumiałem moje pytanie; chodziło mi o jego charakter.
— To człowiek spokojny, czemu nie należy się dziwić, gdyż ma niewielu wojowników. Nie słyszałem nigdy o grabieży, mordowaniu lub wiarołomstwie z jego strony.
— Na mnie robi także dobre wrażenie. Czy znasz go osobiście? Widziałeś go już kiedy?
— Nie.
— Pomów z nim teraz! Chciałbym wiedzieć, kto to ten generał, co robi, dokąd dąży i jak się spotkał z Mbą.
— Chętnie to zrobię.
— Zrób to jednak w ten sposób, żeby to nie zwróciło uwagi. Niech nie przypuszcza, że nam na tem zależy.
Odjechał i po upływie pół godziny powrócił.
— No, i dowiedziałeś się czego? — spytałem.
— Tak. Czem jest i co robi generał, tego Mba nie wie. Spotkał się z nim i trzema jeszcze blademi twarzami nad Wild Cherry i obiecał im, że ich zaprowadzi przez Llano Estacado nad rzekę Peace, gdzie Szikasawi chcą wypocząć po drodze przez pustynię i ruszyć dalej.
— A dokąd?
— Tego już nie wiem, bo i on nie mógł mi tego powiedzieć. Tamto powiedział mi bez pytania z mojej strony.
— Oczywiście, że generał przyrzekł mu wynagrodzenie.
— Trzy strzelby, ołów i proch.
— Więcej nic się nie dowiedziałeś?
— Nie chciałem się dopytywać, żeby mu to w oko nie wpadło.
— Postąpiłeś bardzo słusznie.
— Czy brat Shatterhand ma powód dowiadywać się o generała?
— Właściwie nie, ale on mi się nie podoba. Ilekroć