Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  472  —

— Czy obcuje z białymi mężami?
— Tylko, jeśli ich spotka przypadkiem.
— Czy ma przyjaciół między nimi?
— Nie.
— Uważaj na to, o co teraz cię spytam. Czy on unika może bladych twarzy?
— Tak.
— Mam na myśli to, czy wystrzega się spotkania z nimi bardziej, aniżeli mężowie czerwoni?
— Nie wiem, czy bardziej.
— To pomyśl nad tem!
— Szczególnie nie obawia się białych.
— Tak? Sądziłem, że przeciwnie.
— Czemu?
— Jesteś jego synem i proszę ciebie, żebym mógł milczeć o tem na razie. Może nadejdzie czas, kiedy ci powiem.
— Jak Old Shatterhand chce. Czy wolno mi teraz wypowiedzieć pewną prośbę?
— Uczyń to!
— Czy matka moja nie powiedziała ci, żebyś nie mówił jej słów?
— Tak, prosiła o to.
— A mimo to powiedziałeś je ojcu!
— Bo sądziłem, że zna te słowa. Nikomu innemu nie zdradziłbym tego.
— Więc milcz teraz wobec wszystkich! One są tajemnicą guślarską.
— Hm! Mówię wprawdzie waszym językiem, ale ty musisz go znać lepiej ode mnie. Wiem, co znaczy „taka“ i „wete“, ale co należy rozumieć pod słowem „tibo“?
— Tego ci powiedzieć nie mogę.
— Czy rzeczywiście nie znasz tego słowa?
— Słyszałem je często od matki, lecz nie wiem, co ono znaczy.
— A słowo „elen“?
— I tego nie wiem.