Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  380  —

Komanczów swoimi palikami, tak, jak Sziba Bigh chciał białych jeźdźców zaprowadzić na śmierć z pragnienia i głodu.
Każde z wymówionych przeze mnie słów było dla Nale Masiuwa ciosem. Próbował zapanować nad sobą, ale nie zdołał zupełnie ukryć rozdrażnienia. Głos drżał mu, kiedy pytał w lekkim na pozór tonie.
— Nie rozumiem, co Old Shatterhand mówi; niechaj powie wyraźniej!
— Wiesz dobrze, co mam na myśli.
— Nie.
— Nie kłam. Czy sądzisz naprawdę, że zdołasz zwieść Old Schatterhanda? Nie udałoby ci się to nawet wtedy, gdyby w twojej głowie była mądrość wszystkich wodzów Komanczów, chociaż tak nie jest. Wszak od ciebie pochodzi ten plan, który mieliście wykonać.
— Jaki plan?
— Wyprowadzenia białych jeźdźców w pole zapomocą fałszywie wbitych palików.
— Old Shatterhand śni widocznie!
— Nie zaprzeczaj! Ty kłamiesz, ale ja mówię z tobą zupełnie szczerze. Kiedy zostałeś pobity, posłałeś po nowych stu wojowników. Równocześnie wysłałeś dwu ludzi nad Błękitną Wodę do Wupy Umugi, żeby mu donieśli o twoim planie. Podsłuchałem ich, zanim przeszli przez Rio Pecos.
— Uff! Wyrzucę ich z szeregu wojowników!
— Uczyń to! Tacy nieostrożni i gadatliwi nie są godni nazwy wojowników. Podsłuchałem także samego Wupę Umugi i dowiedziałem się o wszystkiem, tak, że nie domyślał się tego.
Na to nic nie odpowiedział, lecz oko jego wbiło się potem we mnie badawczo; przytem zdawało się, że mu coś drży pod powiekami, jak gdyby z hamowanej trwogi. Mówiłem dalej:
— Podsłuchałem także owych sześciu ludzi, wysłanych przez Wupę Umugi na zwiady. Musieli zginąć w Alczeze-czi.