Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  379  —

— Dowód masz przed oczyma. Oglądnij się.
— Pshaw! Widzę blade twarze — rzekł z giestem nieskończonego lekceważenia.
— Te blade twarze — to wyćwiczeni żołnierze, którym twoi żołnierze nie stawią czoła.
— To psy, którym skórę zdejmiemy żywcem przez uszy. Ani jedna taka blada twarz nie dotrzyma pola czerwonemu mężowi.
— To powiedz-no, czy Apacze są wojownikami.
— Są nimi.
— Dowiedz się zatem, że tyły waszego obozu zamknięte są przez Apaczów.
— Old Shatterhand kłamie.
— Nie kłamię, a ty sam wiesz, że mówię prawdę. A może będziesz twierdził, że nie słyszałeś okrzyku wojennego Apaczów? Czy jesteś głuchy?
— Ilu ich jest?
Nie byłem oczywiście tak szczerym, by mu powiedzieć, że było ich tylko pięćdziesięciu, więc odrzekłem:
— Tylu, że sami wystarczą do zniszczenia was.
— Niech się pokażą.
— Zobaczysz ich, kiedy mnie się spodoba.
— Z jakiego szczepu?
— Z Meskalerów, do którego należymy, Winnetou i ja.
Na to imię podniósł głowę i spytał:
— Gdzie Winnetou?
— Na Llano Estacado.
— Niech się pokaże, jeśli mam temu wierzyć.
— Zobaczysz go. On jedzie z pięćdziesięciu Apaczami przed Wupą Umugi.
— Uff, uff!
— I wbija w ziemię paliki, które Komanczów zaprowadzą do zguby.
— Uff, uff! — zawołał znowu.
— Winnetou wykonuje tę pracę zamiast młodego wodza Sziba Bigha, który nie może jej wykonać, gdyż wzięliśmy go do niewoli. Teraz obłąka Winnetou