Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszak łatwo przez przypadek mogło mu się poszczęścić i... wobec takiego obrotu rzeczy nadzieja ujęcia tego gałgana znacznie osłabła. Oczywiście, nie dałem poznać tej troski po sobie i odpowiedziałem oficerowi z chytrym uśmiechem:
— Gdzie znajduje się Ibn Asl, nie potrzebujesz mi mówić. Jeżeli go niema tu, na czele sześćdziesięciu ludzi, to z pewnością jest wtyle przy tamtych w kotlince.
— Masz ci los!... On wie o tej kryjówce w wyschłym potoku... Któż ci zdradził to miejsce?
— Wiem o niej, i powinieneś się tem zadowolnić, zresztą, słyszałeś już nieraz, że ja wiem wszystko, co chcę, a wy, głowy baranie, głupcy powinniście, nareszcie, pogodzić się z tem, iż ja nie dam się na nic złapać, ani podejść. Zastawiliście pułapkę sami na siebie, i daliście się schwytać, jak głupie osły.
— Ha, ha, ha, — zaśmiał się szyderczo oficer — co też ty pleciesz... Nie powiem, że Allah odebrał ci wzrok, bo widzisz mnie w tej chwili, ale zdębiejesz, bratku, gdy ci oznajmię, że jesteś tu zamknięty naokoło, razem ze swoimi dwudziestoma asakerami, i nikt cię z tych sideł nie wydobędzie... Wyraziłeś się o nas, jak o baranich głowach, mimo to, nie widziałem nigdy tak baraniej, jak twoja.

67