Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy wielkiego człowieka tak ostro wpatrzyły się w Kurta, że ten nie mógł skłamać.
— Ekscelencjo, ten człowiek nie żyje...
— Samobójstwo? — zapytał domyślny kanclerz.
— Tak.
— Opowiadaj pan prędko!
— Miałem zaszczyt opowiedzieć Waszej Ekscelencji w obecności Jego Królewskiej Mości o moich stosunkach rodzinnych i o sprawach Rodriganda. Moja ostatnia przygoda pozostaje w ścisłym związku z tą sprawą
Opowiedział więc o skarbie meksykańskim, o okolicznościach, jakie naprowadziły go na tajemnice zdrajców. Oszczędzał bankiera, o ile tylko mógł, a jednak Bismarck rzekł:
— Ujęcie pańskiego opowiadania przynosi panu taki sam zaszczyt, jak odkrycie owej tajemnicy. Ma pan powody oszczędzania nieboszczyka, ale zapewniam pana, że możesz być ze mną szczery, nie narażając swoich zamiarów. Uwzględni się je, o ile to będzie możliwe. Proszę więc pana, abyś mówił szczerze.
Kurt musiał opowiedzieć bez obsłonek. Twarz Bismarcka miała szczególny wyraz. Skoro Kurt skończył, kanclerz uścisnął mu dłoń.
— Panie poruczniku, cenię pana. To słowo może panu powiedzieć tyle, co order. Na przyjaciela pana, Platena, nie padnie żaden cień. Ale chcę wynagrodzić pana za względy dla przyjaciela, i proszę cię, abyś się jutro o dziewiątej rano stawił u mnie. Pojedziemy razem

65