Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pan idzie za mną — prosił tonem pełnym szacunku.
Zaprowadził go do pokoju, w którym już stał Bismarck. Kanclerz zbliżył się i rzekł:
— Dla pana jestem zawsze obecny, panie poruczniku. Oddał pan znowu cenną usługę państwu. Naskutek depeszy pańskiej zatrzymano owego Rosjanina. W kapeluszu jego znaleziono dokumenty takiej wagi, że może pan być pewny naszego podziękowania. Ale jakże pan doszedł tej tajemnicy?
— Zanim odpowiem na to pytanie, pozwoli mi pan wręczyć nowe dokumenty.
Kurt otworzył paczkę i wręczył kanclerzowi.
— Podejmuję teraz gości i nie mam czasu na czytanie, ale przejrzę nagłówki. — Ach!
Rozwinął pierwszy dokument; nie ograniczył się do nagłówka. Przeczytał uważnie, poczem sięgnął po drugi arkusz.
— Usiądź pan! — rzekł do Kurta.
Kurt usiadł, podczas gdy Bismarck czytał dalej. Oczami zdawał się połykać wiersze, a kąciki ust zdradzały drżenie i świadczyły o wewnętrznem napięciu. Wreszcie skończył, zwrócił się do Kurta, który powstał, i utkwił w młodym człowieku zdumione spojrzenie. Powoli i tonem najwyższego podziwu zapytał:
— Ale, panie poruczniku, pytam pana, skądże pan wpadł na to?
— Kapitan Shaw, który zbiegł, oddał je do przechowania pewnemu bankierowi Wallnerowi z Moguncji, ten zaś przekazał mi, skoro go ostrzegłem.
— Ale znał treść dokumentów?

64