Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak — odpowiedział Sępi Dziób.
Ach! A więc niech pęknie granat! Kpiny sobie ten huncwot ze mnie stroił. Ze mnie! Słyszycie wy wszyscy? Ze mnie! A ja się cieszę najwięcej z tego, że nie zdołał umknąć. Wie, co go czeka? Więzienie!
Sępi Dziób roześmiał się.
— Więzienie? Pah! Z powodu kozła? Absurd!
— Absurd, absurd powiada pan? Czy nie zna naszych praw?
— Co mi z waszych praw? Jestem wolnym Amerykaninem.
— Nie jesteś wolnym Amerykaninem, lecz uwięzionym łotrem. My kłusownictwo karzemy więzieniem.
Sępi Dziób skrzywił się z niedowierzaniem. Rzekł:
— Możemy u nas strzelać, ile się nam podoba.
— Tam u was tak, ale nie u nas!
— Do pioruna, nie myślałem o tem! Kozioł wystąpił z lasu, a ja strzeliłem; to wszystko. Skoro się mnie za to ukarze więzieniem, ucieknę.
— Tym razem niełatwo będzie uciec. Ale skąd się tu wogóle wziął?
— Ponieważ musiałem tu być. Przybywam jako wysłaniec w sprawach rodziny Rodriganda.
— Czemu mi tego odrazu nie mówił? Posłucham, co za wieści przywiózł, a potem zdecydujemy.
Obecni nie przerywali dialogu. Byli bardzo rozbawieni; wiedzieli dobrze, że stary nadleśniczy nie za-

98