Strona:Karol May - La Péndola.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę wyjść! — ryknął kapitan strasznym głosem.
Nieznajomy cofnął się o kilka kroków i rzekł:
— No już, cóż dalej?
— Tak, teraz dobrze. Niech pan wejdzie jeszcze raz, niech się pan przywita po ludzku.
Po tych słowach kapitan odsunął nieznajomego do przedpokoju i zamknął drzwi. Po chwili rozległo się pukanie.
— Wejść — odpowiedział leśniczy.
Nieznajomy wszedł po raz drugi z szyderczym uśmiechem na ustach i rzekł:
— Panie leśniczy, mam pewne przyczyny, dla których ustąpiłem panu. A więc dzieńdobry.
— Dzieńdobry. I cóż dalej?
— Czy mogę prosić o rozmowę urzędową? Jestem komisarzem policji.
— Mam mało czasu, niechże pan siada i streszcza się. O co chodzi?
— W pańskim domu mieszka niejaka pani Sternau?
— Tak.
— Razem z córką?
— Tak.
— W jakim charakterze mieszkają te panie?
— Do stu furgonów! W charakterze ludzi i kwita.
— Zwracam panu uwagę, że mam prawo żądać odpowiedzi uprzejmych.
— Czyż moje są nieuprzejme?
— Czy pani Sternau ma jeszcze dzieci?
— Tak, syna, lekarza.
— Gdzież on przebywa?
— Mój panie, nie mam ani czasu, ani ochoty wda-

7