Sternau odniosła do kuchni. Po drodze spotkał ją leśniczy i, chwytając za ramię, zapytał:
— Więc wyzdrowiała?
— Bogu niech będą dzięki.
— Victoria! Aleluja! Brawo! Czy mogę ją zobaczyć? — Nie? To kiepsko, to okrutnie, to nieludzko! Ale chciałbym dla niej coś zrobić. Jak pani sądzi, coby ją ucieszyło najbardziej?
— Nie mam pojęcia. A zresztą nie mam czasu, muszę pójść do kuchni; syn wypisał na kartce, co jej mam przynieść na posiłek
— Niech pani pokaże kartkę.
Wziąwszy kartkę do ręki, przeczytał: — trochę kleiku, odrobinę pieczonych owoców.
— To ma postawić chorą na nogi? Niechże pani przyniesie jej zamiast tego kawał sarniny, trochę klusek, kapusty, szynki, parę korniszonów i marynowanego śledzia; to pobudza apetyt i wzmacnia nerwy. Syn pani jest świetnym lekarzem, ale na kuchni zna się, jak koń na geografji.
Po chwili Elwira wniosła kleik do pokoju hrabianki. Roseta przywitała się z nią serdecznie, a poczciwa pani rządcyni wzięła condesę w objęcia, płacząc z radości, iż nareszcie minęła okropna choroba.
Zjadłszy zupę, Roseta wpadła w lekki sen; Sternau był z tego bardzo zadowolony, bo wiedział, że ta drzemka doda hrabiance sił. Przy Rosecie została pani Sternau wraz z Elwirą, nasz doktór zaś udał się do pokoju hrabiego.
Gdy wrócił po godzinie, zastał Rosetę i Elwirę zalane łzami. Pani Sternau wstała od okna i rzekła:
Strona:Karol May - La Péndola.djvu/52
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
50