Strona:Karol May - La Péndola.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po pół godzinie słyszeć się dał lekki oddech chorej. Po chwili powieki poruszyły się, wyciągnęła rękę. Sternau musiał zebrać wszystkie siły, aby zapanować nad sobą, aby mu nie zadrżała ręka, w której trzymał dłoń hrabianki.
Wreszcie powieki chorej zaczęły się podnosić. Otworzyła oczy, patrząc wokoło wzrokiem mętnym.
— Boże, bądź mi miłościw... Od tej chwili zależy wszystko — modlił się Sternau.
Wzrok hrabianki zaczął stopniowo nabierać wyrazu; nie patrzyła już tak nieruchomo.
— Uratowana — szepnął Sternau.
Wzrok Rosety krążył ze zdumieniem po otaczających ją przedmiotach. W pewnej chwili poczuła, że ktoś trzyma jej rękę. Zdumiona, kto to być może, zwróciła wzrok na Sternaua i, poznając go, zawołała:
— Carlosie, czy to ty?
— Tak — odparł Sternau drżącym głosem.
— Gdzie jestem? Jak długo spałam?
— Uspokój się; jesteś u mnie.
— Jestem spokojna, bom przy tobie. Musiałam spać długo.
— Bardzo długo. Byłaś chora.
— Chora? Jakto? Wczoraj odprowadziłam Amy do Pons, potem wróciłam. Ciebie nie było. Poczułam się niezdrowa, chciałam się położyć, zasnęłam podczas modlitwy. Gdzie byłeś, Karolu?
— W Barcelonie.
— Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?
Po tych słowach z pod okna rozległo się ciche łkanie. Roseta usłyszała je i zapytała:

47