Strona:Karol May - La Péndola.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mimo to musisz wiedzieć o wszystkiem. Wysłuchaj mnie: nie jestem tym, za kogo uchodzę.
Kładąc mu rękę na ustach, przerwała.
— Nie dziś, Alfredzie. Wiem, że jesteś czysty i szlachetny; to dla mnie dosyć. Potem, gdy wrócisz do zdrowia, wyznasz mi wszystko, co masz na sercu. A teraz podziękujmy Bogu, że ukrócił twoje męki i pozwolił nam spotkać się znowu.
Na twarzy porucznika wykwitł uśmiech spokoju. Złożył swoje ręce w ręce Amy; oczy ich utonęły w sobie.
Byli tak pochłonięci swoim widokiem, że nie słyszeli wcale hałasu, spowodowanego przenoszeniem towarów i rzeczy z „Péndoli“ na torpedowiec.
Po jakimś czasie Sternau zapukał do drzwi kajuty.
— Przepraszam — rzekł. — Jako lekarz muszę poprosić pana porucznika, by się udał na pokład. Za długo pan przesiedział w ciemnicy, by lekceważyć teraz zdrowie. —
Na pokładzie leżały przeróżne paki, worki, bele; marynarze krzątali się koło nich i przenosili ładunki na torpedowiec, który stał tuż obok „Péndoli“. Z drugiej strony zarzuciła kotwicę „Roseta“, aby dopomóc Anglikom.
Teraz dopiero, w pełnym blasku słońca, widać było, jak okrutnie jeńcowi dała się we znaki niewola. Przypominał trupio bladą figurę woskową, cerę miał zielonkawą, oczy podbite, kości wystające.
Sternau zbadał Mariana dokładnie, poczem rzekł do zatroskanej Amy:
— Chwała Bogu, żeśmy go odnaleźli. Za kilka tygodni byłoby za późno.

98