Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niemy się, lecz naprzód będziecie mi towarzyszyć do hacjendy del Erina.
— Czy pojadę z eskortą wojskową?
— Otrzymacie szwadron ludzi, z drugim ja powrócę. No, jazda.
W minutę później dosiedli koni i ruszyli w towarzystwie kilku żołnierzy. Jeden z vaquerów musiał zostać przewodnikiem.
W hacjendzie zauważono ich zdaleka. Mieszkańcy na wszelki wypadek zamknęli mocno bramę wjazdową. Juarez sam do niej zastukał.
— Kto tam? — zapytał Arbellez.
— Żołnierze. Otwórzcie.
— Czego chcecie?
— Do djabła, otwieracie, czy nie?
Sternau, Unger i Mariana stali obok Arbelleza.
— Czy mam otworzyć? — zapytał cicho don Pedro.
— Otwórzcie — rzekł Sternau, — Jest ich przecież tylko paru.
Gdy bramę rozwarto i jeźdźcy wjechali na dziedziniec, Juarez obrzucił bystrym wzrokiem zebranych wokoło niego mieszkańcow hacjendy.
— Dlaczegoście nie otworzyli zaraz? — krzyknął groźnie.
— Nie znamy was — odparł Arbellez. — Czy jesteście jednym z tych, których należy słuchać?
— Nazywam się Juarez. Znacie moje nazwisko?
Arbellez skłonił się z godnością.
— Oczywiście, że jest mi znane, — odparł. — Wybaczcie, sennor, żeśmy zwlekali z otwarciem. Wejdźcie w nasz dom: jesteście miłym gościem.

57