Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nań, Juarez zwrócił się z olimpijskim do rodziny zabitego i rzekł:
— Milczcie! I wy jesteście winni, lecz daruję wam życie. Musicie opuścić ten dom. Konfiskuję hacjendę na rzecz państwa. Za godzinę niechaj tu śladu po was nie widzę. Daję wam konie, na które możecie ładować swoje rzeczy. Pieniędzy też wam nie zabiorę. No, precz mi z oczu.
— Czy możemy zabrać zwłoki? — zapytała z jękiem żona zabitego.
— Dobrze. Ale śpieszcie.
Zabrano trupa. Po godzinie rodzina hacjendera opuściła swój dom i majętność, zalewając się łzami. Juarez pozwolił żołnierzom poplondrować i pohulać. Zabito parę wołów, poczem rozpoczęła się pod gołem niebem obfita uczta.
Juarez pozostał w pokoju. Verdoja pilnował ułanów podczas plondrowania hacjendy. Gdy wrócił rzekł do niego wódz:
— Tak powinien skończyć każdy, kto popełnia grzech przeciw swej ojczyźnie. Verdoja, czy jesteście mi wierni?
Przy tych słowach obrzucił rotmistrza tygrysiem spojrzeniem. Verdoja odparł ze spokojem:
— Tak, panie, wiecie chyba o tem.
— Dobrze. Teraz dam wam pewne polecenie. Czy znacie dokładnie prowincję Chihuahua?
— Urodziłem się tam, na granicy jej ciągną się moje posiadłości.
— Doskonale. Udacie się więc do stolicy Chihuahua, aby zarządzać prowincją w mojem imieniu. Dziś rozsta-

56