— Mówimy o przyszłości naszych ziomków. Przybyli tutaj jako osadnicy. Nie posiadają środków; tylko Ebersbachowie, jedyni z nich majętni, chcą innym dopomóc. Rozmówię się w tej sprawie z moim mężem.
— To zbyteczne — uśmiechnął się Maitso.
— Dlaczego?
— Ponieważ ja już rozmawiałem.
— A co oświadczył?
— Pragnie zgotować pani radość, i zatrzyma tych białych na swoich gruntach.
— Pięknie! To mnie nadzwyczajnie cieszył. Jakże pan sobie wyobraża ich przyszłość?
— Bardzo prosto. Dostaną w podarunku ziemię. Starczy jej, starczy lasu, pastwisk i ról. Następnie udamy się do Guayolote, lub La Tinajo, gdzie kupimy narzędzia robocze. Postaramy się także o konie i bydło. Wszyscy nasi mężowie i wszystkie squaws pomogą im budować chaty. Słowem, prędko się osiądą. Widzę tylko jedną trudność.
— Trudność? Istotnie? — spytała zaniepokojona.
— Tak, istotnie, wielką trudność, — uśmiechnął się Wolf. — Cóż z tego, że ich obdarzymy, jeśli nie zechcą tych darów przyjąć?
Pytanie było skierowane do wychodźców. Rozumie się, że odpowiedzieli radosnem „tak“. Pani Rozalja, którą natura obdarzyła elokwencją,
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/162
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
160