Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uścisnęła białą squaw, podała rękę Wolfowi i zawołała:
— Teraz niech-no mi kto powie, że dzicy są gorsi od naszych wykształconych inteligentów! U nas tam nigdy i nigdzie nikt nikomu nic! Odtąd jestem z Indjanami, a nie z białymi. Mam nadzieję, że kantor nie zechce z nami zostać. Smutne byłoby to nasze szczęście!
— Nie, zabierzemy go ze sobą do La Tinajo, — zapewnił Wolf. — Ten pechowiec może nas tylko narazić na nieszczęście. Spodoba się wam u nas. Snujemy tu wielkie plany cywilizacyjne; przybyliście w sam czas. Tem się poniekąd tłumaczy nasza wspaniałomyślność. Szi-So i mój bratanek mają doprowadzić do końca dzieło, które myśmy rozpoczęli. Chcemy dowieść, że czerwony jest równy białemu. Ale uważajcie! Co tam się dzieje na przeciwległym brzegu rzeki? Brzmiało to jak okrzyk śmiertelny! Czyżby król naftowy i jego towarzysze wpadli w ręce naszych ludzi? — — —
Król naftowy oraz jego towarzysze, zgodnie z przypuszczeniem Old Shatterhanda, dojechali do poprzedniego obozowiska Nawajów i tam przeprawili się na drugi brzeg. Chociaż śpieszno im było do Colorado, postanowili się przekonać, które plemię odniesie zwycięstwo. Zostali więc nieopodal brzegu i wyszukali miejsce, skąd niepostrzeżenie mogli śledzić przebieg zdarzeń.
Musieli nadłożyć drogi i dlatego przybyli na

161