Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmy? A jednak przybyli tutaj? Czyż Wielki Duch spalił im mózgi, że tak nieliczni ośmielają się stanąć do walki z nami?
— Czy Mokaszi, wódz Nijorów, stracił wzrok? Czyż nie widzi, że nasi ludzie stoją gotowi zastrzelić każdego wroga? I czy nie widzi zaczarowanej strzelby w mojej ręce?
— Wpadniemy na Old Shatterhanda z takim impetem, że zdąży tylko dwukrotnie, czy trzykrotnie wystrzelić. Zmiażdżą go razy moich wojowników. Biali mają do wyboru albo się poddać, albo zginąć w nurtach rzeki. Widzą chyba, że są otoczeni.
Podniósł rękę wysoko — i na ten znak z poza wszystkich kamieni wyłonili się Nijorowie. Inni, którzy nie znaleźli miejsca za głazami, przybiegli wnet z okrzykiem wojennym na ustach. Nie rzucili się jednak na białych, lecz zatrzymali za swym wodzem, ponieważ Mokaszi również stał na miejscu. Znowu podniósł rękę; natychmiast ucichło i Mokaszi zawołał do Old Shatterhanda:
— Białe twarze widzą, że są zgubieni, skoro zechcą walczyć. Rozwaga nakazuje się poddać.
— My, nieliczni biali, nie lękamy się trzystu Nijorów. Nadomiar nie przybyliśmy sami. Skoro Mokaszi podniósł rękę, ukazali

144