Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bogu dzięki! — szepnął król naftowy. — Jesteśmy uratowani.
— Albo nie! — odrzekł Poller.
— O, na pewno! Mokaszi raz już nas puścił. Z jakiego powodu miałby teraz zatrzymywać?
— Cóż z tego? Ci czerwoni szubrawcy nie pytają o powód.
— Poczekajmy! Przekonacie się, że mam słuszność.
Nikt nie zwrócił uwagi na te szepty. Nawajowie leżeli spętani na ziemi. Nijorowie dzielili między siebie ich broń. Mokaszi stał koło ogniska.
— Synowie Nawajów niechaj mi powiedzą, który z nich jest przywódcą! — rozkazał.
— Ja — odpowiedział najstarszy.
— Jakże się nazywasz? — Nazywają mnie Rączym Rumakiem.
— To imię jest trafne. W ucieczce przed wrogiem bywasz bardziej rączy od mustangów prerji.
— Mokaszi, wódz Nijorów, kłamie. Żaden jeszcze wróg nie oglądał moich pleców!
— Wymieniłeś moje imię; a zatem znasz mnie?
— Tak, widziałem ciebie. Jesteś mężnym i odważnym wojownikiem. Chciałbym z to-

70