Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dem Nawajów. Wrogowie nie mogli się bardzo oddalić, gdyż zapadł wieczór.
Dogasające światło dnia pozwalało jeszcze poznać ich ślady; gubiły się w lesie. Mokaszi nie był zbity z tropu. Aby znaleźć Nawajów, należało tylko trzymać się dotychczasowego kierunku.
Niewiele czasu upłynęło, gdy poczuł zapach spalenizny i zobaczył mdły blask małego indjańskiego ogniska. Zatrzymał się i szepnął do swoich ludzi:
— Ci Nawajowie nie są wojownikami, lecz młodymi chłopcami bez rozwagi. Jaki wywiadowca rozpala w nocy ognisko! Moi bracia mogą okrążyć i, skoro tylko wydam okrzyk wojenny, rzucić się na nich. Musimy ich schwytać żywcem, aby przywiązać do pala męczarni.
Nijorowie skradali się, jak ciche cienie, pośród drzew. Mokaszi przysunął się jak najbliżej do ogniska i upatrzył sobie jednego Nawaja. Kiedy po kilku minutach osądził, że jego ludzie są gotowi, wydał znany, przeraźliwie brzmiący okrzyk i skoczył między Nawajów, aby schwytać upatrzonego. W tej samej chwili jego wojownicy powtórzyli okrzyk i rzucili się zewszechstron na wrogów, nie spodziewających się ataku i wskutek tego niezdolnych do oporu. Powalili ich, nie pozostawiając im czasu do sięgnięcia po broń.

69