Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie chciej zrozumieć mnie fałszywie! Wspomnienie trupów będzie mi mąciło spokój. Jak myślisz, może ich umieścimy w jaskini?
— Niezła myśli Weźmiemy łotrów w łyka i zamkniemy w jaskini. Zginą i tak, nie zmuszając nas do przyglądania się ich śmierci. Przystaję. Ale kiedy?
— Skoro tylko dostaniemy pieniądze. Uraczymy ich w głowy uderzeniem kolb.
— A Poller?
— Jego nie. Prawdopodobnie przyda nam się jeszcze. Póki się nie wydostaniemy z tej niebezpiecznej miejscowości, lepiej jechać w trójkę, niż we dwójkę. Następnie będziemy łatwo mogli się go pozbyć. — — —
Tak, miejscowość owa była dla nich stanowczo niebezpieczna. Nie przeczuwali, że są inwigilowani. Nieopodal, u wylotu wąwozu, za krzewami leżał Indjanin i notował sobie w pamięci wszystko, co się rozgrywało przed jego oczami. Był to Nawaj, świadek morderstwa, popełnionego na obu wywiadowcach a jego towarzyszach. Grinley i Buttler ułożyli się w trawie. Zauważywszy to, Indjanin rzekł do siebie:
— Zostają nad jeziorem, tak prędko nie opuszczą tej miejscowości. Mam dosyć czasu, aby wrócić do swoich i sprowadzić ich tutaj.
Wydostał się z krzewów i znikł w wąwozie, nie pozostawiając za sobą śladu nóg. — — —

56