Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Poller odpowiedział:
— O pana Muzach nie może być tu mowy. Tak, czuwa nad panem szczególna opieka, ale zgoła innego rodzaju.
— Tak? A więc jaka?
— Opieka obłędu.
— O — — błę — — du? Czy mogę się zapytać, co mam przez to rozumieć?
— Czemu nie? Indjanie nie krzywdzą warjatów; dlatego pozwalają panu swobodnie tutaj spacerować.
Warjatów? Spacerować? Nie chce pan chyba powiedzieć, że — — —
— Owszem, chcę, — potwierdził Poller.
— Że —  — — że uważają mnie za wa rjata?
— Pewnie, pewnie!
— Ale dlaczego, na jakiej podstawie?
— Ponieważ nie mogą pojąć, aby rozsądny człowiek przeprawiał się przez morze i zapuszczał na Dziki Zachód tylko w celu robienia muzyki o ludziach, których pragnie spotkać.
Robić muzykę? Bardzo proszę, panie Poller! Posługuje się pan nawskroś fałszywem pojęciem. Muzykę robi kataryniarz, albo grajek karczemny: ja — kompozytorem jestem. Komponuję operę heroiczną w dwunastu aktach, i na-

135